Minęły prawie 2 tygodnie, minęła grypa więc stanąłem w drzwiach sali. Robert siedział z nosem w książce kompletnie ignorując mają osobę. Jego blond grzywka delikatnie zasłaniała podążający wzrok po kartce książki z jakimś rycerzem na okładce. Rzuciłem jego zeszyty na stolik
-Dzięki- odparłem jedynie i odszedłem w kierunku pierwszej ławki przy drzwiach.
Usiadłem kładąc obok siebie torbę i wyjmując książki.
-Stało się coś?- spytała mnie koleżanka która często jeździła z nami na wycieczki rowerowe czy pograć w piłkę. O ile małomówność w przypadku Roberta była normalna to w moim wzbudzała już niepokój
-Można powiedzieć że się pokłóciliśmy- odparłem jedynie przeglądając nowe buty sportowe na telefonie
-To przeproś go- odparła natychmiast.
-Co?- odwróciłem się do niej raptownie.
-Rozumiem że jesteś zbyt dumny aby...
-Co?!- wzburzyłem się - Dlaczego od razu zakładasz że to ja powinienem przeprosić?!- krzyknąłem czym wywołałem ciszę w całym pomieszczeniu.- z resztą nieważne- uspokoiłem się trochę- nie wtrącaj się w nie swoje sprawy- dodałem odwracając się do niej plecami. Wkurzyło mnie to, momentalnie to ja zostałem oceniony jako ten który ma za co przepraszać gdyż mam bardziej wybuchowy charakter.
Podczas przerwy obiadowej usiadłem koło bocznych schodów i zacząłem wyciągać kanapki. Nie smakowały mi mimo że sam je sobie robiłem. Nie mogłem się na niczym skupić ciągle myśląc jak mogłem dopuścić do takiej sytuacji, jak mogłem przespać się ze swoim przyjacielem. Najgorsze było to że wszyscy, wszyscy jak jeden mąż widzieli w Robercie ofiarę mojego paskudnego charakteru, nikt nie uważał że to on jest czemukolwiek winien.
Usłyszałem czyjeś kroki I osoba w zielonych tenisówkach przystanęła koło mnie.
-Musimy porozmawiać- powiedział jedynie
-Nie czuję takiej potrzeby- odpowiedziałem nawet nie podnosząc na niego wzroku.
-Przecież było Ci dobrze.
-Nawet o tym ku*wa nie wspominaj- wysyczałem wściekły. Robert jeszcze przez chwilę nade mną stał po czym odszedł wolnym krokiem.- Ja pier*olę- westchnąłem udając się w stronę
szatni klubu baseball'owego.
Niektórzy milczeli inni patrzyli na mnie jakbym naprawdę zabił Robertowi rodzinę łyżeczką, a ja starałem się nie wrzasnąć na nich wściekły.
-Filcio!- rzucił się na mnie rudowłosy kolega- Tyle czasu Cię nie było że już myślałem żeby grób Ci kopać
-Śmierdzisz potem Hubert- stwierdziłem jedynie, choć miło było, że ktoś wobec mnie zachowuje się normalnie
-Kazali nam na wf biegać, a prysznice jak zwykle zamknięte- skwitował zabierając z mojej torby dezodorant.- A Ty co taki wkurzony?- zauważył
-zostałem wrogiem publicznym- odpowiedziałem spokojnie
-Podobno pożarł się o coś ostro z przyjacielem a teraz nie umie przeprosić- powiedział ktoś za jego plecami
-Zamknij ku*wo ryj jak nic nie wiesz!- naskoczyłem na chłopaka pragnąc go udusić gołymi rękoma.
-Hej hej spokojnie- chwycił mnie w ostatniej niemal chwili Hubert. Potem chwycił moją twarz i spojrzał mi głęboko w oczy -Hmm- zastanowił się- nie wydaje mi się abyś czuł z jakiegokolwiek powodu winny, więc chyba raczej trudno obyś przepraszał za cokolwiek nie szczerze- stwierdził.
Te pokątne tłumaczenie ostudziło moje nerwy i nikt z klubu już nic nie mówił. W sumie nikt chyba się nie odważył, Hubert miał z dobre metr osiemdziesiąt pięć i był wysportowany.
Wszyscy wyszli na boisko dzieląc się na dwie drużyny- Może wyjdziemy gdzieś po zajęciach?- zapytał rudzielec- odpoczniesz trochę od tego wszystkiego.- poczochrał moje czarne włosy
-Chętnie,- przyznałem lekko się uśmiechając. Zacząłem machać kijem idąc na jedną z baz i kręcąc głową aby rozluźnić się odrobinę, widać poskutkowało gdyż natychmiastowo odbiłem piłkę i zdążyłem dobiec do drugiej bazy. Miny chłopaków z drużyny przeciwnej miło łechtały moje ego.
Po skończonym treningu wyszedłem wraz z kolegą do miejscowego fastfood'a. Usiedliśmy w rogu zamawiając wcześniej hamburgery i napoje.
-Chcesz pogadać na temat tej kłótni?- spytał mnie rudowłosy otwierając słomką.
-Nie, dzięki- westchnąłem-Nie chcę w ogóle o tym gadać- stwierdziłem jedynie i zatopiłem zęby w kanapce. Smakowała o wiele lepiej niż mój wcześniejszy posiłek więc nawet nie przejmowałem się zbytnio jak to wygląda.
-Ubrudziłeś się- chłopak zdjął z kącika moich ust odrobinę sosu po czym go zlizał
-Eee...dzięki- tylko to mi przyszło do głowy.
-Niedawno ta wiedźma od matmy walnęła nam „kartkówkę”, szkoda że ta jej kartkówka miała 5 zadań w dodatku takich których na pewno nie rozwiązywaliśmy. Więc jak coś poducz się bo możliwe że waszą też tak udupi- ostrzegł mnie.
-Spoko, dzięki za cynk- odparłem.
Spędziliśmy tak czas do osiemnastej i odprowadził mnie na przystanek.
-Miło było Filcio, ale trzeba lecieć- odparł jak zwykle tuląc mnie jak jakiś idiota widząc że nadjeżdża mój autobus.
-Spoko, dzięki za odsunięcie moich myśli od tej sprawy.- powiedziałem gdy wreszcie się ode mnie odkleił, przybiłem z nim żółwika po czym wsiadłem do pojazdu.
******************************************************************
Robert
Nigdy nie lubiłem gadać, od zawsze byłem typem osoby milczącej.
Traf chciał że spotkałem JEGO. Kruczoczarne włosy, duże czekoladowe oczy, zadziorny charakter i mnóstwo energii. Nim się tak naprawdę zorientowałem chciałem być zawsze blisko niego, słyszeć jego śmiech, grać z nim w kosza, niestety chciałem również czegoś więcej.
Postanowiłem z nim porozmawiać jak skończy zajęcia ale on wyszedł z bramy wraz z jakimś rudowłosym kolesiem. Poczłapałem cicho za nimi zastanawiając się o co właściwie chodzi. Zatrzymali się w knajpie więc zaczekałem aż wreszcie wyjdą i się rozdzielą. Wysoki chłopak którego kojarzyłem ze szkoły pożegnał się z nim... w sposób dość dziwny jak na zwykłego kumpla.
Podszedłem bliżej i wtedy mnie zobaczył, uśmiechnął się jakby w oznace triumfu.
-Robert, o ile dobrze kojarzę.- powiedział jedynie
-Kim jesteś?- zmarszczyłem brwi.
-Uuu...Niegrzecznie nie wiedzieć imienia osoby która zna Twoje- przyznał wkładając ręce do kieszeni- Jestem Hubert-powiedział po chwili
-Kim jest dla Ciebie Filip?- zapytałem natychmiast. Odpowiedział mi uśmiechem chytrego lisa
-Powiedzmy że wiedziałem że w końcu dojdzie do tego typu sytuacji.- mówił spokojnie- Sytuacji w której wasza przyjaźń została zniszczona, a wtedy ja będę mógł się nim zająć.
Nigdy nie lubiłem bójek ale po raz pierwszy w życiu tak bardzo chciałem komuś przypierdolić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz